12.02.2011

stroboskop.


tysiac piecset metrow kwadratowych. tysiac piecset osob. powietrze wydychiwane. ceodwa. powietrze łapane w płuca, ty, ja, maksymalna temperatura ciala na moment przed scieciem sie bialka. napierdalanka. lupanka. slowa przytupy. slowa basy. slone rece. intencje. stoimy w srodku tlumu o konsystencji wrzatku o temperaturze ciasta o gestosci zawiesiny, wszystko miesza sie myli i wiaze z resztkami sliny. miedzy nami sa metry. kwadraty. ktos posuwa posuwa nas na srodek, ktos posuwa posuwa sie pod scianami, ktos posuwa sie o jeden most za daleko o jedno slowo za duzo o cal za daleko z palcami. stoimy kiwajac sie w takt reka w reke glowy w sufit nic nie jest zbyt ani za, wszystko przed nami.

1.02.2011

plac trzech krzyży.



jakby pierwszy raz zamawiam kawę, ale czarną, gorzką, jakby mam dziesięć lat, nieproporcjonalne części ciała, krztuszę się papierosami, doświadczam okresu dojrzewania i zastanawiam się nad nazwami kaw, nazywam sztuczne oświetlenie światłem słonecznym, samobójcze skoki wymigiwaniem się z lekcji. jakby pierwszy raz zamawiam eks-presso, late, dotykam struktury języka, semantyki naczyń. jakby pierwszy raz zamawiam rękę, nie zamawiając nic więcej, nic tu nie jest na wyciągnięcie, i inne spieszne gesty. jakby pierwszy raz używam zdania: wyobraź sobie, że jest jak w tym filmie i pytam innych o higienę snu.
kiedyś w okresie poniekąd celowej bezsenności mało nie przewróciłam się twarzą na taśmę produkcyjną butelek. ich kolor i to, jak odbijało się w nich światło, dźwięk delikatnie stukającego szkła.